Relacja 9 – 2019

A było to tak..

To był mój pierwszy raz.. Bolało..
Ale za marzenia trzeba płacić zwłaszcza, jak się na spełnienie czekało
aż 3 lata..
Patrzyłam na znajomych pokonujących różne dystanse i sobie myślałam „dam
radę”..

I przyszedł ten dzień – zapisy.. jesoo.. zdążę??
Pół godziny przed otwarciem zapisów siedziałam przed kompem z otwartą
stroną i czekałam, żeby klikać jak najszybciej 😛
To już było moje pierwsze ultra w zapisach 😛

A potem treningi i myśli biegnące już w stronę lasu..

I jest!! TEN dzień!!
Od tygodnia przygotowane wszystko.. WSZYSTKO.. (dobrze, że wodę do
bukłaka nalałam dopiero rano :P)
Wyjazd od samego rana i na ostatnią chwilę, bo mój małż ma zawsze czas..
I jego słowa: „zimno jest.. zmarzniesz w spódniczce i krótkim rękawku”.
I po cholerę ja słuchałam męża?? Długi rękaw na ultra.. Matko jedyna..

Odbiór pakietu poszedł gładko – jaki ten polarek milusi
Wieczorem będę pić z tego kufla!!

A potem hops do autobusu i jadymy!! Stres rośnie.. Pamiętaj o
posmarowaniu stóp przed startem!! Wszyscy tak mówili..
Ale kuźwa z autobusu szło się i szło na start, a trzeba było jeszcze
zaliczyć toaletę, a tam taaaaaaaaaka kolejka..
W ostatniej chwili wpadam na linię startu i nie było już czasu na
jakiekolwiek smarowanie..
Buziaczki i kopniaki ze znajomymi i fruuuuu..

Trasa w zegarku włączona i gada, gdzie trzeba skręcać..
Po 2km.. Czemu mi nie liczy tempa ani dystansu? Co się odjaniepawla??
No tak.. Trening trzeba by włączyć.. wa mać..

Jak tam pięknie.. Jeziora.. Las.. Żyć nie umierać..

Po 5km.. Jesooo jak gorąco.. Po diabła słuchałam męża?? Przecież ja się
zagotuję..
Nic szuram sobie dalej i chłonę piękno przyrody..

I nagle!! Jak nie wyskoczy mi tuż przed oczami!!
Taaaaaaaaaaaaaaki pagórek!!
Ale jak to?
Przecież Wielkopolska jest płaska!!
Teraz już wiem, dlaczego na pierwszy odcinek był taki długi limit…

Ale.. Za chwilę był fajny zbieg, zakręt i najpyszniejsze pomarańcze
EVER!!
I tylko jedna myśl: po cholerę dają do picia mleko??

Nic.. Lecę dalej..
Fiu fiu.. Ptaszek tu, ptaszek tam..
I zauważam, że na każdym odcinku pomiędzy punktami są inne kolory
tasiemek..
Zaczynam im robić fotki.. Tylko.. Cofać się do pierwszego odcinka?..
Eeee.. Będzie bez tego 😛

Jest dobrze.. Trzymam się limitów..
I wpadam nagle na istne konwaliowisko.. ten zapach.. jestem w raju.. na
haju???

A potem paczam.. a tam siedzi miś..
I myślę sobie: jest źle.. widzisz w środku lasu pluszowe misie.. jesoo..
wchodzi żel, bo przecież w lesie nie grasują pluszowe misie.. A jednak
😛

Kolejny punkt i spotykam dziewczynę, która leci 160km.. mega
twardzielka.. robi to tutaj już któryś raz..
Mam zaszczyt towarzyszyć jej chwilkę i czuję dumę..
A ona mówi, że w swoim debiucie trafiłam na najtrudniejszą trasę Mini
Gwint’a.. No tak.. Cała ja i moje szczęście 😛

Po przekroczeniu autostrady jest coraz wolniej..
I widzę wisielca na drzewie!! Matko jedyna.. A mam przebiec obok!!
Szlag.. To tylko gałąź wisząca, ale moja wyobraźnia działa na
najwyższych obrotach..

Mała mijanka z osobami, które już opuściły ostatni punkt.. Zazdro.. Ja
też już chcę tam być, ale najpierw jednak kawka.. Jaka dobra

A teraz będzie najgorzej.. bo czekam na tą cholerną kładkę, której boję
się najbardziej.. I już nie wiem, czy po prostu iść wodą, czy próbować
te parę gałązek jakimś cudem przedreptać..
I wtem moim oczom ukazuje się przecudny widok pięknej i szerokiej
kładki, która wcale nie jest już taka straszna, jak na zdjęciach,
którymi nas straszyli..
Jaka ulga..

To teraz ze spokojem do mety..
Ale nie może być łatwo.. Pada zegarek.. Szlag!!
Mąż dzwoni.. Co się stało?? Nie widzę Cię na live track’u..
A jednak się martwi 😛

Droga do mety dłuży się niemiłosiernie..
Ale jak już wiać domy, jest dobrze.

I jest!! Jest meta!!
Wymarzona. Wypatrywana. Wytęskniona.

I udało się!!!!!!!!
Zrobiłam to.. Jestę ultrasę 😛

Z GWiNT’owym pozdrowieniem,
Gosia Gostomska